reż. Bartosz Konopka, muz. Jerzy Rogiewicz
film fabularny, prod. Polska, Belgia, 2019, 100 min.
Wczesne średniowiecze. Na ostatnią pogańską wyspę, cudem uniknąwszy śmierci, dociera rycerz Willibrord. Okrutnie doświadczony przez los, lecz twardo stąpający po ziemi wojownik, już dawno zginąłby, gdyby nie pomoc Bezimiennego ) – pełnego ideałów chłopaka, skrywającego przed światem prawdziwą tożsamość. Pomimo różnic w światopoglądzie i podejściu do religii, mężczyźni zostają towarzyszami podróży. Kontynuują wędrówkę połączeni wspólnym celem – chcą odnaleźć i ochrzcić ukrytą w górach osadę pogan. Chociaż chrystianizacja mieszkańców to jedyny sposób, by uchronić ich przed zbliżającą się zagładą, misję bohaterów spróbują zatrzymać kapłan pogan oraz ich wódz, Geowold. Ich działania wystawiają poglądy obcych na wielką próbę. Jednak w ostatnim bastionie ,,starej wiary” Willibrord i Bezimienny mogą liczyć na nieoczekiwanego sojusznika. Jest nim Prahwe – charyzmatyczna córka Geowolda. Wkrótce miłość skonfrontuje się z nienawiścią, dialog z przemocą, szaleństwo z zasadami, a wielu będzie musiało zginąć…
ŁUKASZ MACIEJEWSKI O FILMIE ,,KREW BOGA”:
PRZEDPIEKLE
KREW BOGA
Pierwsza reakcja na „Krew Boga” to zaskoczenie. Bartosz Konopka, razem ze współscenarzystami – Przemysławem Nowakowskim i Anną Wydrą – debiutującą w roli scenarzystki znakomitą producentką, sięga do korzeni duchowości, rodzenia się chrześcijaństwa. A chociaż akcja „Krwi Boga” rozgrywa się we wczesnym średniowieczu, oglądając film miałem dojmujące poczucie obserwacji sytuacji bardzo aktualnej.
Należycie można docenić nowy film autora „Królika po berlińsku” czy „Lęku wysokości” (nagroda za debiut na festiwalu w Gdyni) dopiero wówczas, kiedy uda się wyłączyć najbardziej typowe reakcje odbiorcze. Ten film wręcz prosi się o to, żeby oglądać go czuciem, intuicją, nie tylko intelektem i rozumem. Konopka opowiada bowiem o sprawach pozamaterialnych – tworzeniu się duchowego kodu, poszukiwaniu języka, który obok praw i reguł, określa również to, wszystko, co musi pozostać tajemnicą.
Szkarłat, zgniła zieleń, przesterowany błękit. Nawet wiele godzin po zakończeniu seansu w głowie pozostają kolory tego filmu. Kolory, kostiumy, a na pierwszym planie figury ludzkie, postaci. Nie muszą być bezimienne, zapamiętujemy również ich charaktery, ale ważniejsze jest to, co rozgrywa się w przestrzeni pozakadrowej. Tam dzieje się najwięcej i najciekawiej. Kotłowanina, emocje, namiętności i próba ich zniwelowania, próba nadania życiu sensu poprzez wiarę, poprzez duchowość.
Czym jest ten świat? Kim są ci ludzie? Przedpieklem, przedczyśćcem. Dante w „Boskiej komedii” wprowadzał anioły bierne do walki między Bogiem a szatanem umieszczając je w Przedpieklu, stanowiącym rodzaj przedsionka do piekła. Jeszcze z szansą na ucieczkę od klątwy, z szansą na przemianę. W filmie Konopki przewodnikami tej przemiany są rycerz Willibrord (Krzysztof Pieczyński) oraz młody idealista – Bezimienny (ciekawa rola Karola Bernackiego). Są „pokojowymi buntownikami”, jak określił ich w jednym z wywiadów Bartosz Konopka. Ich celem jest chrystianizacja pogan okazująca się jedynym rozwiązaniem mogącym uchronić ludzi przed klęską.
Rycerz i jego kompan, trochę jak zgorzkniały Don Kichot i wycofany Sancho Pansa, są jak postaci z wielkiej literatury, z malarstwa, z kina. Film Konopki jest zresztą prawdziwym rajem dla tropicieli inspiracji. Albrecht Dürer i Francisco Goya, wspaniały film „Valhalla: Mroczny wojownik” Nicolasa Windinga Refna, namiętne pogańskie filmy Herzoga. Te nawiązania mogą być trafne, mogą prowadzić na intelektualne manowce, mnie jednak wydały się przede wszystkim intrygujące. Tak jak intrygująca jest postać grana przez Krzysztofa Pieczyńskiego – znakomity aktor, czterokrotnie (!) nagradzany już za swoje role na festiwalu w Gdyni, po kilku latach przerwy, znowu daje zapadającą w pamięci kreację na pierwszym planie. Willibrord jest w tym filmie trochę samym Pieczyńskim. Artystą niepodległym, buntownikiem, ale i idealistą. Mówi, co myśli, jest w nim niezgoda na fałsz i doktrynalność, jest jednak również liryzm i milczenie, bo „Krew Boga” to także film o uzdrawiającej mocy ciszy, o tym, jak wiele może zdziałać milczenie. Jak w pięknym, chociaż zupełnie niestety zapomnianym, przypominającym mi bardzo „Krew Boga” starym filmie Janusza Kondratiuka „Głos” z Markiem Walczewskim i Andrzejem Mastalerzem, cisza w filmie Bartka Konopki to najbardziej doniosły głos. Ciszą się zwycięża.
Łukasz Maciejewski
źródło: ONET